The Sound and the Fury:
Głos. Coś, co jest z nami od początku, zestaw dźwięków przypisanych do każdego z nas indywidualnie. Głosy słyszymy jeszcze w brzuchu matki, przy ich akompaniamencie rodzimy się, dorastamy i umieramy. Na początku to tylko jęknięcia i płacz, potem zaczynamy dzięki głosowi porozumiewać się ze światem, który nas otacza, głos staje się dla nas zrozumiały. Panujemy nad nim. A co, jeśli znów zanurzymy się w świat głosu niezrozumiałego, pierwotnego? I nie mam tutaj na myśli wędrówki do obcego kraju, inny język to wszak zestaw dźwięków ułożonych sensownie, tyle że w nieznany dla nas sposób. Maja Ratkje zaprasza nas do świata głosu wyzwolonego z jakichkolwiek ram.
Album wypełnia 11 nagrań, w których to artystka śmiało eksperymentuje z własnym głosem. Jako głos rozumiemy zarówno słowa, jaki i oddech, jęknięcia, kaszlnięcia, prychnięcia, piski, wszelkie akty jego działalności. Ratkje nie poprzestaje jednak na “zmieszaniu” tych dźwięków: przepuszcza je przez różnorodne efekty, przycina, wydłuża, zestawia w szokujący sposób. Utwory pozbawione są struktury, przypominają kolaże dźwiękowe, muzykę konkretną spod znaku Schaeffera. Powstaje z tego wszystkiego jeden wielki hałas, w którym nie sposób odróżnić głosu od elektronicznego szumu, prychnięcia od cyfrowego pisku. Głos traci swoją strukturę, w kolejnych częściach albumu staje się coraz bardziej odczłowieczony, pozbawiony jakiegokolwiek sensu. Głos zdaje się odcięty od człowieka, rządzi się swoimi prawami. Czasem (tak jak np. w “Vacuum”) cisza staje się tłem dla naszego głosu – wciągania powietrza, mlaśnięcia lub westchnięcia. Cage rozpisał ciszę na orkiestrę, tutaj możemy sami tworzyć utwór poprzez dodawanie do niego swoich “głosów”.
Co nam z tego albumu zostaje? Czy tylko ból uszu? Na pewno nie. “Voice” to przekroczenie granic tego, jak można traktować ludzki głos w muzyce, przykład tego jak zmienić głos w futurystyczną “maszynkę do hałasu”. Muzyka eksperymentalna zawsze jest bolesna, dziwna i “nie-do-normalnego” słuchania, ale jest potrzebna. Bo dzięki niej powstają tak piękne albumy, jak “Medulla” – Bjork inspirowała się “Voice” przy tworzeniu tej właśnie płyty. Album to także popis nieskończonych możliwości pani Ratkje, która gładko potrafi przejść od skrzeku a la szalona małpa do słodkiego głosu małej dziewczynki lub dojrzałego vibratta diwy operowej. Na swoim myspace’owym profilu, Maja przytacza różne opinie na temat jej głosu (“skrzeczy jak mysz”, “schizofreniczna Bjork”, “satanistyczna Pipi Pończoszanka”). Ze wszystkimi tymi porównaniami mogę się zgodzić. Z racji wyjątkowości albumu, jakakolwiek ocena wydaje się bezsensowna.