River Mouth Echoes reviewed by Gaz-Eta (PL)

Nowy album, który Maja Ratkje wydała w Zornowskim Tzadiku jest w istocie retrospektywnym przeglądem solowych dokonań norweskiej wokalistki i kompozytorki z ostatniego dziesięciolecia, choć, co trzeba podkreślić, zgromadzony ma River Mouth Echoes materiał ma charakter premierowy.

Na płycie tej Norweżka podąża ścieżkami elektroakustycznej oraz kameralistycznej awangardy, łącząc je ze sobą w muzyczne mikstury o bardzo zindywidualizowanym charakterze. Instrumentarium akustyczne (saksofon altowy i tenorowy, kontrabas, akordeon a nawet nieco egzotyczna w tym zestawieniu viola da gamba) spotyka się tu i konfrontuje z elektronicznymi manipulacjami o charakterze dronowym, a nierzadko i postindustrialnym, nasyconymi drapieżnymi ukąszeniami hałasu. Wbrew pozorom Maja Ratkje bardzo rzadko sięga po swój atutowy instrument – głos (dzieje się tak głównie w krótkim utworze Wintergarden), jakby pragnęła uwolnić się od piętnującej etykiety eksperymentującej wokalistki. Kiedy jednak decyduje się “zaśpiewać”, czyni to w sposób wyjątkowy, konstruując dźwiękowy kosmos usytuowany na granicy między poesie sonore, w której strumienie protosłów rozpadają się na fonetyczne szczątki, by zginąć w szeleszczącym pomruku, a swoistym wokalnym ambientem otaczającym słuchacza drżącą warstwą ludzkiego głosu. River Mouth Echoes przynosi zbiór nagrań dojrzałej, świadomej swego warsztatu i artystycznego celu kompozytorki, prezentującej się tu w kalejdoskopowej zmienności form muzycznych: od popisów solowych, przez duety i tria aż po orkiestrowe aranżacje, od quasi-akademickiej kameralistyki po postindustrialne ekscesy estetyki noise, od zdyscyplinowanych kompozycji po utwory otwarte na żywioł improwizacji. W efekcie otrzymujemy album, który powinien usatysfakcjonować każdego dojrzałego słuchacza, choć może zaskoczyć tych wszystkich, którzy spodziewali się po nim muzycznego koktajlu Mołotowa w duchu dokonań Spunk.

(Dariusz Brzostek)

Scroll to Top