Nowamuzyka 2006:
Jeśli ktoś czytał mój przewodnik po płytach Rune Gramofon, to być może pamięta zachwyt (który absolutnie podtrzymuję) dla solowego krążka Mai Ratkje – “Voice”. Od tego czasu postanowiłem śledzić uważnie wszystkie jej przedsięwzięcia. A jest w czym wybierać – kwartet SPUNK, jego połowa – Fe-Mail i duety.
Jeśli ktoś czytał mój przewodnik po płytach Rune Gramofon (część pierwsza, część druga) to być może pamięta zachwyt (który absolutnie podtrzymuję) dla solowego krążka Mai Ratkje – “Voice”. Od tego czasu postanowiłem śledzić uważnie wszystkie jej przedsięwzięcia. A jest w czym wybierać – kwartet SPUNK, jego połowa – Fe-Mail i duety. Poniżej przedstawię pokrótce trzy albumy, wydane już po solówce: “Post-Humand Identities” (Kontrans, 2005), “Ballads” (Dekorder, 2006) oraz “Blixter Toad” (Asphodel, 2006).
[intlink id=”3158″ type=”post”]”Post-Human Identities”[/intlink]
Maja Ratkje spotkała się już z Jaapem Blonkiem, czego owocem była płyta wydana przez Kontrans w serii “Improvisors”. Tamten album (swoją drogą – bardzo ciekawy) angażował tylko wokale obu artystów. Na “Post-Human Identities” do głosu doszła również elektronika – obydwoje używają samplerów, efektów, Holender – powerbooka a Ratkje – dyktafonu.
Z dobrodziejstw techniki korzystali chyba w sposób intuicyjny, co dało wrażenie pierwotności, jakiegoś “nieoheblowania” całości. Zwłaszcza pierwszy utwór (18 minutowy, najdłuższy) jest taką “podróżą do jądra ciemności”. Pamiętam, że gdy słuchałem go po raz pierwszy miałem taki moment, w którym chciałem zdjąć słuchawki i ukryć się pod łóżkiem. Reszta utworów niewiele mu ustępuje, choć mam wrażenie, że od trzeciego następuje nieznaczne spuszczenie z tonu i rozprzężenie elementów. Dźwięki na krążku są różnego sortu – raz niemal industrialne, czasem odwołują się do klimatu eksperymentów akademickich lat. 60′, próżno szukać jakichkolwiek wysokich częstotliwości.
Album intryguje liniami napięcia, jakie rozciągają się między elementami powtarzalnymi, tymi których słuchacz może się chwycić (fragmentaryczne bity, beatbox, drobne ‘motywy’) a całą niekontrolowaną resztą. Równie ciekawa gra toczy się między wokalem (który jest też samplowany, przetwarzany) a elektroniką. Trudno powiedzieć, czy głos walczy o swoje miejsce w całości, a jeśli tak to czy chce nad nią zapanować, czy tylko znaleźć sobie miejsce w szeregu. Może i trudne w odbiorze, ale raczej warto.
[intlink id=”2820″ type=”post”]”Ballads”[/intlink]
Po kilku wydawnictwach z Lasse Marhaugiem przyszedł czas na współpracę z drugą połową Jazkamera – Johnem Hegre. Owocem tego jest album “Ballads” – nie znając płyty sądziłem, że tytuł jest przekorny (wszak i Hegre, i Ratkje gustują raczej w głośnych dźwiękach), a jednak płytę wypełniają faktycznie introspektywne, wyciszone, proste utwory. Swój zgrzebny świat Norwegowie zbudowali z dźwięków konkretnych (subtelne stukoty, pojedyncze klekoty, analogowe kliknięcia, odgłos pieczątki) nieznacznie manipulowanych w niektórych partiach.
Większość materii dźwiękowej jest podana w lekko niedbałej formie – pod tym względem jest to płyta “nie-wirtuozerska’, nie chodzi bowiem o zagranie czegoś ekstra, ale o cieszenie się tym co proste, co aktualnie pod ręką. W swej naiwności przypomina to podejście free-folkowców, choć efekt jest mocno zredukowany. Hegre używa gitary, ale przez większość czasu wydaje się, że leży ona gdzieś z boku, a dźwięki wydobywają się z niej przez delikatne…zapomnienie. Kilka razy gitarzysta próbuje wprowadzić jakiś ‘motyw’, który ma dać utworowi jakiś szkielet, ale robi to niefrasobliwie. W efekcie na tym właśnie polega cały urok tego albumu, na od niechcenia próbowanych akordach z całą magiczną otoczką dźwięków przypadkowych.
Album jest bardzo cichy, żeby więc wejść w jego świat należy mocno podgłośnić odtwarzacz. Ostrzegam jednak, że trzeci na albumie “Private Matter” wskakuje na chwilę na zwykły poziom, uchylając rąbka noise’owej duszy artystów. To jedyny moment, gdzie następuje prawdziwe, typowe dla muzyków zagęszczenie. Całość wieńczy “Hammock Moods” – przygaszony hymn, gdzie przetworzone wokalizy wplatane są w drobne sekwencje stukotów. Podsumowując: wydawnictwo satysfakcjonujące i na swój sposób przystępne.
[intlink id=”1335″ type=”post”]”Blixter Toad”[/intlink]
Muzyce projektu Fe-Mail (Ratkje – elektronika i głos, Hild Sofie Tafjord – elektronika i róg francuski) pikanterii dodaje ich przekorny image (design strony internetowej, okładki płyt). Obie panie lubią też nadawać dowcipne tytuły swoim dokonaniom: płyta z Lasse Marhaugiem nosiła tytuł “All Men Are Pigs”, na jednej ze starszych produkcji była kompozycja “A Merry Day In a Woods” (która nic a nic nie była ‘merry’). Na “Blixter Toad” Norweżki karmią nas sambą z rozwalonym rytmem (“Samba Furore”), “Rockabilly” ze zduszonym i zdewastowanymi gitarami. Jedynie piękna “Ballad” nie zwodzi tytułem. Ten 13-minutowy utwór, który znajduje się gdzieś na przecięciu stylistyk Deathproda i Steve’a Rodena, wspaniale wygasza wszelkie napięcia, kołysze rozmazanym wokalem i dźwiękami portowych syren we mgle. Jest równie niesamowity, choć diametralnie różny, od otwierającego całość “Belonging”. Ten z kolei powoli nabiera masy, objawia nam całe pogmatwanie muzyki duetu – stopniowo zagęszcza się niezidentyfikowany hurgot, pod spodem płyną strumienie szumowej drobnicy, nad wszystkim mocarny i szaleńczy wokal Ratkje.
Wokalistka jak zwykle używa wielu środków – pisku, bełkotu, dźwięków ‘gardłowych’. Nie ma mowy o jakimkolwiek klimacie, może poza atmosferą dadaistycznego kabaretu. Duet żongluje motywami, miesza , burzy, zestawia delikatność (szczegółowość, misterność przy zachowaniu żywiołowości) z brutalnością, myli tropy. Całość jest gęsta, porywista, wielowarstwowa, znaczna część materiału trzyma bardzo wysoki poziom, co jak na ponad 100 minut muzyki jest nie lada wyczynem. To na pewno jedna z najlepszych płyt tego roku.
——-
Maja Ratkje nie próżnuje, ukazał się właśnie “Adventura Anatomia” z muzyką do tanecznego performance’u wykonywanego przez nią, zapowiadany jest album Fe-Mail i Carlosa Giffoni, Podobno również SPUNK szykuje coś specjalnego – wszystko z okazji 10-lecia działalności. Miło o tym słyszeć, a potem tego słuchać.