Ultramaryna: “Maja Solveig Kjelstrup Ratkje jest 30-letnią Norweżką, która uwielbia japoński noise, feminizm i Fizię Pończoszankę. Jej nowa płyta, zatytułowana bezpretensjonalnie , to dźwiękowy ekstremizm oparty wyłącznie na przetworzonych komputerowo popisachwokalnych. Głos jest tu medium całkowicie uwolnionym – niezależnym od zasad kompozycji, przyzwyczajeń słuchaczy i gatunkowych schematów. Ani to jazz ani nowa kameralistyka, raczej jakiś demoniczny hardcore wyśpiewany przez anielską, zimną jak lód skandynawską diwę. Diamanda Galas z pewnością obwoła Maję swoją młodszą siostrę – atmosfera drapieżnego, obrazoburczego misterium towarzyszy nam przy każdym kolejnym, narastającym jak śnieżna zamieć, dźwięku. Niewątpliwie w rozgrzebywaniu tych wielowarstwowych, somnambulicznych, czasem subtelnych, kiedy indziej audio-pornograficznych fraz, leży perwersyjna przyjemność – choć traktujmy tą płytę bardziej w kategoriach poza-muzycznego eksperymentu, odzwierciedlającego drugie, performerskie oblicze Norweżki. Klasycznie wykształcona wokalistka, uznana kompozytorka, muzyczny wykładowca m. innymi Norweskiego Instytutu Nauki i Technologii, zmieniła swoje podejście do muzyki, gdy usłyszała przypadkowo w szkolnej bibliotece atonalną kompozycję “Gesang der Jünglinge” Karlheinza Stockhausen’a. Sceniczne szlify zdobywała w feministyczno-noise’owym projektach Spunk i Fe-mail (improwizowane duet elektroniczny z Hild Sofie Tafjord). Zamiłowanie do japońskiego gagaku music i bezkompromisowych działań na ciszy i hałasie, zaowocowało anty-estetyczną eksplozją dźwięku – dziesiątkami nowatorskich kompozycji, oddających ducha nowej, zasilanej elektroniczną rewolucją, kameralistyki norweskiej. Maja wymienia wśród swoich inspiracji Zorna, Bacha, The Residents, Toma Waitsa, Merzbow i swojego dziadka – znanego norweskiego boksera i wiolonczelistę (!). Jej popisy sceniczne wychodzą poza formułę koncertową – dość powiedzieć, że byłą jedną z żywych instalacji dźwiękowych na otwarciu tegorocznego Biennale Sztuki w Wenecji. Jeżeli dotąd scena noise’owa była domeną mężczyzn, Maja Ratkje uważa najwyraźniej że czas najwyższy to zmienić. (Sebastian Cichocki)
[intlink id="1445" type="post"]Record link[/intlink]
Nowamuzyka: “Od tej płyty muszę zacząć, gdyż ona była początkiem mojej przygody z Rune Grammofon. Młoda norweska kompozytorka i wokalistka wspomagana czasem przez noise’owy duet Jazzkammer w 2002 stworzyła niesamowite dzieło. Jeśli chodzi o fakty, zawartość albumu zgodna z tytułem – głos na pierwszym planie. Głos przetwarzany, głos czysty, kolaże pisków, mlasków, ale też powalające przestrzennością wrzaski, wstęgi barw, strzępki słów. To podbarwione czasem ambientową, chłodną, elektroniką, która pełni rolę odnośnika względem głosu, obudowuje go. Czasem jednak uderza i odurza radykalnością, bywa i żrącą ścianą hałasu [“Trio”] Atmosfera raczej lodowata, ale fascynująca. Trudno oddać coś słowami, rzecz oczywiście z gatunku ekstremów, porywa i miażdży. Dla mnie jest to spotkanie z absolutem, doświadczenie transgresyjne. Użycie elektroniki i głosu w taki sposób, każe przewartościować pojęcia naturalności i nienaturalności, tego co ludzkie i tego, co sztuczne, wytworzone. Zaryzykuję porównanie, że “Voice” to płyta, jaką miała [mogła?] być “Medulla” Bjork. Jaką Bjork mogłaby stworzyć, gdyby naprawdę doszła do głębi, do szpiku, do sedna, a nie tylko o tym często-gęsto rozprawiała. Tu pora na dygresję z cyklu ‘gdyby świat był sprawiedliwy’: Otóż, gdyby świat był sprawiedliwy i na przykład recenzenci/dziennikarze muzyczni pisali o płytach naprawdę ciekawych, a nie tych, których ktoś im będzie łaskaw egzemplarz promo podrzucić, albo nie tych, o których wypada [przypomnijcie sobie, które ‘opiniotwórcze’ czasopismo nie dało recenzji “Medulli”? a w każdej można było wyczytać to samo]… Wracając, gdyby o tych ciekawych chcieli informować, to ‘świat’ dowiedziałby się o solówce Ratkje i nie dość, że kilku słuchaczy więcej usłyszałoby genialne dźwięki, to jescze Bjork nie musiałaby się męczyć…Ale świata jak wiadomo sprawiedliwy nie jest. Nie wiem, co jeszcze, gdyż chciałbym tą płytę zarekomendować z całego serca. Nie tylko tym, którzy mają dosyć katharsis skrojonych wedle prawideł konsumpcjonizmu, nie tylko tym, którzy nie boją się dojść na granicę [nie tylko muzyki, ale na przykład świadomości], nie tylko tym, którzy mają odwagę zderzyć się z demonem głosu Maji Ratkje. Więc, nie tylko tym – po prostu wszystkim.” (Piotr Tkacz)