Maja S. K. Ratkje: dialog z publicznością (PL)

– Choć komponuję muzykę do filmów, nie nazwałabym jej “filmową”. Nie chcę tworzyć ustalonej wcześniej opowieści. Wolę, żeby odbiorca ułożył sobie wszystko sam – Maja S. K. Ratkje w rozmowie z Józefem Poznarem. Na koncert artystki zapraszamy do Klubu festiwalowego Taste, That’s Why w Arsenale w piątek, 3 sierpnia, o 22:00.

Zacznijmy filmowo. Oprócz tego, że jesteś improwizatorką i wokalistką, zdarzyło ci się napisać muzykę do paru filmów.

Miałam przyjemność komponować na potrzeby filmowe – niedużo – ale zawsze było to bardzo ważne doświadczenie. Przy norweskim Pyromanen w reżyserii Erika Skjoldbjærga improwizowałam zarówno głosem, jak i przy użyciu elektroniki. Później twórcy decydowali, które materiały wykorzystają. Zupełnie inaczej wyglądało to podczas krótkometrażowego Tjaetsie/Water Sissela M. Bergha. Tutaj nie tylko skomponowałam ścieżkę dźwiękową, ale także zintegrowałam ją z naturalnymi odgłosami tła, dzięki czemu bariera między muzyką w filmie a innymi dźwiękami zupełnie zniknęła. Zdarzało mi się też improwizować do kilku filmów niemych z przeróżnymi muzykami, jak na przykład z kwartetem SPUNK, z którym pracuję najdłużej.

Bez względu na to, czy przygotowujesz studyjny album, czy muzykę filmową – proces twórczy pozostaje bez zmian?

W zasadzie tak; i w jednym, i w drugim przypadku używam osi czasowej jako płótna, na którym komponuję przy pomocy warstw i przejść. Ale nie nazwałabym swojej muzyki do filmów “filmową”: nie chcę tworzyć jednoznacznej, określonej wcześniej opowieści. Wolę, żeby odbiorca sam sobie ułożył historię podczas słuchania. Nawet tytuły nie są kluczem do interpretacji – bardziej wskazówką, odwołaniem do rzeczy czy zjawisk, które mogą stać w kontraście lub paraleli do mojej muzyki. Czasami nawet filmowych – parę lat temu wydałam album zatytułowany Stalker. Nie miał nic wspólnego z filmem Tarkowskiego – oprócz samej nazwy. W jakiś sposób jednak skojarzyłam go właśnie w tym kluczu, nie mogę jednak nadać mu konkretnej nazwy.

Jesteś w stanie wskazać film, który wywarł na tobie szczególne wrażenie poprzez użycie określonych dźwięków?

Kocham sposób, w jaki dźwięk jest używany w twórczości Davida Lyncha; to jak operuje nim w Głowie do wycierania czy ostatnim sezonie Twin Peaks,gdzie dostał zielone światło na absolutnie wszystko. Muzyka w filmach działa tylko wtedy, gdy dodaje do niego coś ekstra, a nie jedynie idzie utartym śladem emocji z obrazu. Doskonale pamiętam też muzykę do Zjawy (skomponowali ją Ryuichi Sakamoto i Alva Noto); uwielbiam ją nie tylko dlatego, że cytuje jednego z moich ulubionych klasycznych kompozytorów, Oliviera Messiaena. Muzyka jest po prostu nieodłącznym elementem doświadczeń wizualnych.

Dlatego na swoich koncertach przykładasz dużą wagę do warstwy wizualnej, do ich zmysłowości.

Podczas solowych występów korzystam ze współpracy grafików i animatorów; ich prace towarzyszą abstrakcyjnemu światowi dźwięków, które tworzę. Na ogół efekty wizualne wzbogacają występy, trzeba jednak starannie dobierać współpracowników, aby nasze estetyki znalazły punkty wspólne. Kathu Hind, HC Gilje czy Told Knudsen, choć zupełnie od siebie odmienni, bardzo dobrze oddają ducha mojej muzyki.

W takim razie twoje nagrania nie będą niosły ze sobą takiego ładunku emocjonalnego jak muzyka na żywo?

To dwie zupełnie różne rzeczy. Nagranie z nawet bardzo dobrego koncertu niekoniecznie musi być warte wydania. Sfera wizualna na koncercie jest istotna, ale nie tak jak sama muzyka. Ona zawsze musi być fundamentem. Pracując w studiu staram się być skupiona i drobiazgowa; część tego zabieram ze sobą na występ.

Czego mogą się spodziewać osoby, które przyjdą na twój koncert we Wrocławiu?

Pewnego rodzaju dźwiękowej podróży, gdzie głos i hałas odegrają największą rolę. Będę improwizować z przywiezionym sprzętem, więc koncert tak naprawdę stworzymy razem, w dialogu – ja i publiczność.

Józef Poznar

MajaAasne

Scroll to Top